Czerwony Szlak Orlich gniazd chodził mi już dawno po głowie. Kupiłem książkę Łukasza Supergana i teraz już wiedziałem, że muszę tam iść. Decyzja była dość spontaniczna, w piątek pomyślałem, w sobotę siedziałem już na PKP. Śpieszę Ci z wyjaśnieniem Drogi Czytelniku, że ten tytułowy procent odnosi się do doznań na trasie 🙂
To powinno być karalne !
Sobota, pobudka o 4 rano – kto to widział ? Toż to powinno być karalne – a jednak nie miałem kompletnie problemu z tym, żeby wyskoczyć z wyrka i ruszyć ku nowej przygodzie. Wczoraj przygotowałem sobie wszystko tak, żeby rano myśleć jak najmniej. Pół godziny poźniej byłem już w tramwaju – musiałem nauczyć się kupować bilety przez Skycash – przecież u mnie na wsi nie ma biletomatu – bo po co 😉
Pierwszy ZONK !
Pierwszy zonk na trasie, przyjechałem na dworzec za wcześnie, mam 40 minut – w sumie żaden problem – kawka, książka – jest miło. Zanim się zorientowałem pojawił się mój pociąg – kierunek Częstochowa – lecimy 🙂 Podróż upłynęła mi pod znakiem lektury przerywanej drzemkami.
Witaj czerwona kresko 🙂
Stacja Częstochowa – zaczynamy podróż. Szybka ewakuacja z dworca w stronę deptaku i wpinamy się w czerwoną kreskę, która będzie od tego momentu moim przyjacielem, wrogiem, spowiednikiem, sprzymierzeńcem 🙂 Mamy jeden wspólny cel, dotrzeć do Krakowa – no dobra, tym razem tylko do. … no właśnie, czytaj dalej Drogi Czytelniku.
Pogoda mocno odbiegała od ideału – coraz mocniej padało, ale w sumie znałem prognozy pogody, więc nie dziwiło mnie to wcale. Zaopatrzyłem się w kijki, włączyłem muzykę w słuchawkach i ruszyłem przed siebie.

Dziarsko minęły pierwsze kilometry, chociaż pogoda diametralnie się pogorszyła. Przyodziałem kurtkę przeciwdeszczową i konsekwentnie przesuwałem kropkę na szlaku. Pierwsze kilometry mijały nad wyraz szybko. Piękne jurajskie wioski przeplatały się z cudownymi lasami, polami, rezerwatami przyrody. Nim się zorientowałem dotarłem do pierwszego większego punktu na mapie – OLSZTYN – bo to o nim mowa. Szybka zapiekanka i kawa na rynku, chwila pauzy pod parasolem i w drogę. Ładnie to brzmi, prawda ? Nawet nie wiecie jak bardzo nie chciało mi się wychodzić spod tego parasola 😀 Było tak samo zimno, ale nie padało 🙂

W sumie – fajna ta pogoda 🙂
Szybko się przyzwyczaiłem, że pada, a nawet zaczęło mi się to podobać. Te spojrzenia ludzi po wsiach kiedy przechodziłem taki przemoczony i brudny. Tak właśnie chyba wygląda prawdziwa przygoda. Wprawdzie zaczynało się lekko przejaśniać, ale nadal towarzyszył mi deszcz, a prognoza przejaśnień w telefonie przesuwała się ku późniejszej godzinie 🙂
Cudownie !
Byłem praktycznie sam na szlaku. Mijałem przecudowne jurajskie wioski, przechodziłem przez dzikie, wściekle zielone rezerwaty – byłem sam ze sobą. Trasa była stosunkowo płaska, pojawiały się lekkie podejścia, ale nawet człowiek nie zdążył się zmęczyć. Skupiałem się tylko na czerwonej linii w nawigacji i własnych myślach – pięknie tak pobyć samemu ze sobą, można sporo rzeczy sobie ułożyć w głowie.
Tymczasem przestało padać, na chwilę nawet wyszło Słońce, więc korzystając z okazji zatrzymałem się w lesie, ściągnąłem mokre buty i skarpety – zrobiłem sobie pauzę. Oj przydała się, był to już 30 kilometr tego dnia.
Głowa chciała 🙂
No właśnie tyle kilometrów już zrobiłem, to może jeszcze zrobię te 20 i wpadnie piękna pięćdziesiątka. Z tą właśnie myślą napierałem dalej i przemieszczałem się w kierunku celu. Trafiłem w okolice Ostrężnika, gdzie można spotkać resztki zamku – nie zachodziłem tam, znam już te rejony. Odbiłem w lewo w kierunku przepięknych asfaltowych tras dla rowerów. Szedłem totalnie na autopilocie pogrążony w swoich myślach.
Od 45 kilometra zacząłem analizować, ponieważ zbliżał się wieczór, chciałem nocować w lesie, a mapa pokazywała, że lasy powoli mogą zacząć się zmieniać w pola. Odpaliłem mapę zagospodarowania turystycznego i jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że w okolicy wsi Moczydło, bo tam właśnie byłem jest mnóstwo obszarów programu #ZanocujWlesie. Nie trzeba mi było dwa razy powtarzać. Zagłębiłem się w las i rozbiłem obóz. Ten dzień zakończyłem ze stanem licznika 47 km ! 🙂
Szalona noc !
Tak clickbajtowo zatytułowałem ten nagłówek, ale nie było tej nocy nic szalonego. Tak niesamowicie bolały mnie nogi, że zapadałem tylko w lekkie drzemki. Byłem tak zmęczony, że pomimo ciepłej nocy spałem w puchowym śpiworze, w puchej kurtce i bieliźnie merino, a nadal było mi tylko dobrze 🙂 Mimo wszystko udało mi się zregenerować i już o 6 tej ruszyłem dalej na szlak. Nogi nawet mocno nie bolały, głowa chciała iść, więc cudownie.
Okazało się, że zaniechanie 50-tki pierwszego dnia było dobrym pomysłem. Pozostałe 3 kilometry były pod górę i dodatkowo po błocie na którym ślizgałem się niczym na łyżwach. Czasem coś nade mną czuwa 🙂
Ogrodzieniec !
Żeby Was nie zanudzić nie będę opisywał każdego kilometra trasy, bo był On dość monotonny. Było na przemian pięknie i cudownie 🙂 Pogoda tym razem dopisała, więc niesiony wewnętrzną mocą leciałem do samego końca szlaku.
Chciałem być nieco wcześniej, ale trasa mi się przedłużyła o kilka przystanków na podziwianie krajobrazu, obiad, opatrzenie pęcherzy na nogach.
Ale udało się ! Dotarłem na miejsce. Trafiłem pod zamek, wyszło równie 84 km. Kolejne 89 km jest do Krakowa, ale to już następnym razem 🙂
To nie koniec przygody !
Skróciłem Wam trasę, ponieważ okazało się, że to nie koniec przygody i kilometrów na dziś. Planując wypad wiedziałem, że będę musiał się dostać z Ogrodzieńca do Zawiercia, żeby móc wrócić pociągiem do domu. Dobrze się domyślacie – nic nie jechało. W pierwszym momencie chciałem łapać stopa – nawet chwilę pomachałem, ale po chwili stwierdziłem, że jak przygoda to przygoda – ruszyłem pozostałe 10 km z kopyta. Oczywiście chodnik szybko mi się znudził, zmieniłem trasę na “skrót” przez jakieś pola, lasy i błota. Końcówkę dość mocno przyspieszyłem, ale okazało się, że spóźniłem się dosłownie 3 sekundy. Mój pociąg odjechał dokładnie w momencie kiedy dotknąłem przycisku otwierania drzwi ! 🙂 No nic, miałem godzinę na kawę i regenerację.
Następnym pociągiem udało się już bez przygód dotrzeć do domu.
PODSUMOWANIE !
Przez cały weekend wyszło mi prawie 94 km marszu w 17 godzin i 4 godziny obijania się w podziwianiu widoków, jedzeniu, albo opatrywaniu bitewnych ran 🙂
Jedno co wiem – nigdy więcej butów z gore-tex. Wprawdzie nie wpuszczają wody do środka, ale również jej nie wypuszczają i schną dość długo. Resztę ekwipunku zostawiłbym bez zmian. Tak myślę, że wymienię resztę sprzętu – może się komuś przyda 🙂
Całość zapakowana do plecaka 35 litrów.
- Śpiwór puchowy Decathlon do 0 stopni.
- Tarp Fjord Nansen Ork II.
- Materacyk dmuchany Decathlon.
- Kurtka puchowa Decathlon (Simond).
- Kurtka przeciwdeszczowa The North Face.
- Czołówka Fenix HM56.
- Powerbank + zestaw kabli.
- Awaryjna porcja jedzenia.
- Zestaw merino do spania + zapasowa bluza z długim rękawem, czapka, rękawiczki, komin, skarpety, majty.
- Nawigacja Garmin Etrex 32x.
- Łyżka, widelec, szczotka, pasta.
- Butelka na wodę.
- Termos (następnym razem rezygnuję).
Na sobie miałem:
- Czapka z daszkiem BUFF
- Słuchawki Afteshokz Trekz Air
- Tshirt techniczny
- Cienka bluza z długim rękawem.
- Cienki softshell 4F
- Spodnie trekikingowe Decathlon.
- Skarpety techniczne CEPP.
- Bokserki Merino.
- Buty The North Face z GoreTex.
Cały sprzęt zdał egzamin. Na drugą część szlaku zmienię jedynie buty na takie, które szybciej schną i wyrzucę termos, ponieważ jestem w stanie próbować jeść ciepłe w miejscowościach, a jeżeli się nie uda to bez ciepłego pożywienia w tym okresie również przeżyję 😉
Polecam Wam ten szlak, zresztą zostawię Wam więcej fotek 😉