Pisząc 45 plus bynajmniej nie mam na myśli wieku. Będzie tu mowa o niezwykłym biegu w Palowicach, imprezie przygotowanej z sercem przez ludzi, którzy kochają to co robią.
Biegam ostatnio nieco mniej, ale jeżeli już to robię, to staram się, aby impreza w której biorę udział była treściwa. Omijam szerokim łukiem masówki , staram się nie uklepywać asfaltu i wybieram tylko te wydarzenia na których zapowiada się niezwykły klimat i kameralna otoczka. Tak było również w tym przypadku.
Nazwa “Grill + Run = Fun 2018” i medal z kiełbasą sugerował, że to nie będzie impreza jakich pełno w okolicy. Sama formuła biegu również była nieco inna. Bieg po pętli 7,5 km po okolicznym Pojezierzu Palowickim z silkonową opaską za każde kółko – WCHODZĘ W TO ! 🙂
Całość imprezy odbywała się na boisku w miejscowości Palowice. Całość ultra trwała 8 godzin, wystartować można było między 9 – 14. Aby otrzymać medal wystarczyło zrobić jedno okrążenie. Nikt jednak nie zabraniał bicia rekordów, więc najlepsi zrobili nawet 10 okrążeń.

Wpadłem na miejsce około 8, odebrałem pakiet bez żadnej kolejki, przebrałem się i czekałem na start. Co chwila pojawiały się znajome twarze, więc był czas, żeby pogadać, pośmiać się – no i oczywiście pierdyknąć sobie kilka selfiaków – bo przecież bez zdjęć i wpisu na Endomondo bieganie się nie liczy 😉 No hello ! 😀
Punktualnie ruszyliśmy na trasę. Początek asfaltem, skręt do lasu i upierdliwy podbieg po betonowych płytach. Może jednak nie będzie tak łatwo jak się wydawało. Minęliśmy zabudowania, pojawiło się jeszcze więcej lasu, ścieżek, piękne stawy. Będzie ciekawie…

Nie było mi dane się nudzić. Ruszyłem obok Wojtka, potem przejęła mnie Ola i ekipa. Żartom i śmiechom nie było końca, a pierwsze okrążenie skończyło się szybciej niż myślałem. Szybki buziak z Żoną i wskoczyłem na następne. Myślałem, że przyjdzie mi je pokonywać samemu, więc dałem głośniej słuchawki i wio. Na horyzoncie widziałem Mirka, ale nie chciało mi się Go gonić, więc biegłem sobie swoim tempem. Nagle nie wiadomo skąd pojawił się Andrzej i w sumie kolejne kółko zakończyliśmy razem.
Więcej zdjęć od Iwony … TUTAJ

Szybka wizyta na arbuza, trochę coli, bananka, buziak z Żoną i już w towarzystwie dogonionego Mirka lecieliśmy w dalszą drogę. Tym razem łatwo nie było. Towarzyszący nam Piotrek narzucił tempo dość mocne i tak nas trzymał, że nie zdążyliśmy złapać oddechu już do samego końca okrążenia. Zdążyłem się dowiedzieć od Mirka, że wydał płytę i można jej posłuchać na Spotify, co odegrało ważną rolę trochę później. Na końcu okrążenia znowu bufecik, buziak z Żoną i wio, bo czas goni, a jest smak na dużo kółek.
Płyta zespołu DarkWind na Spotify dostępna … TUTAJ
Ruszyłem znowu sam, więc miałem czas zacząć słuchać genialnej i klimatycznej płyty. Ubijałem sobie tą ścieżkę kiedy dogoniłem Andrzeja, potem Dawida i tak sobie chwilę dreptaliśmy. Andrzej został z tyłu, a my z Dawidem powoli do celu. Tym razem na zakończeniu okrążenia pojawiła się reszta ekipy supportujacej, więc skorzystaliśmy ze swojego punktu odżywczego, po buziaku z Żonami i wziumm w dalszą drogę – z Dawidem 😉


To okrążenie lekko mnie demotywowało. Mnie do kompletu, czyli czarnej opaski brakowało dwóch kółek, mojemu Koledze tylko jednego. Niemniej jednak powoli, zmęczeni lekko trasą i upałem postanowiliśmy jakoś umęczyć razem to okrążenie. Na mecie Dawid już odebrał medal i zakończył zawody, a przede mną było kolejne, tym razem samotne 7,5 km.

Tym razem zrobiłem sobie dłuższą przerwę. Zjadłem porządnie, trochę odpocząłem i trzeba było ruszać. Więc kolejny buziak i w drogę. Perspektywa samotnego biegu trochę mnie nawet cieszyła. Dałem głośniej słuchawki, zagłębiłem się w przekazie z nich płynącym i ruszyłem na podbój okrążenia. Tutaj właśnie wspomniana płyta zagrała dużą rolę. Niesiony tekstem śmigałem jak młoda sarenka i nawet nie zauważyłem kiedy zniknęły za mną 4 kilometry. Do połowy wydawało mi się, że może to nie będzie ostatnie i zrobię więcej niż tylko 6 potrzebne do czarnej opaski, ale pod koniec kółka stwierdziłem, że nie ma sensu się szarpać i pokazywać na siłę, że mogę.
Wydarzenie na Facebook … TUTAJ



Zaliczyłem jeszcze genialny finisz z kolegą Jakubem na rękach, odebrałem czarną opaskę i poszedłem świętować sukces z przyjaciółmi. Zrobiliśmy sobie piknik, a śmiechom i radości z imprezy nie było końca.
Ale to jeszcze nie koniec tekstu 😉 Na dole jeszcze moje podsumowanie 😉

Tak się właśnie finiszuje ! 🙂
Trasa wydawała się prosta, łatwa i płaska, ale jak się okazało wcale taka nie była. Urozmaicone podłoże, odrobina górek i żar z nieba dały nam nieźle popalić. Nie ma też co ukrywać, że ostatnio się obijałem, więc to nie miało prawa się udać 😉
Na koniec wielkie dzięki dla Organizatorów, Wolontariuszy no i oczywiście najlepszej ekipy supportującej 😉 My walczymy na trasie, ale bez Was nie mielibyśmy gdzie walczyć i nie mielibyśmy sił do walki 😉 Za rok wracam i pokażę tej trasie gdzie raki zimują !