Akcja była szybka, a plan był prosty i klarowny. Jedziemy na wschód Słońca na Skrzyczne, a podejście realizujemy trasą sierpniowego biegu POZOR. Na kanapie brzmiało to prosto, życie zweryfikowało 😉
Plik wgrany do zegarka ze strony Organizatora zakładał pętlę 18 km zahaczającą o schronisko na Skrzycznem. Patrząc na ulewę za oknem z nadzieją spoglądałem na mapy pogodowe i kamerę online ze szczytu. Wyglądało to wszystko obiecująco kiedy w okolicach godziny 23 kamera pokazała czarny obraz – wmawiałem sobie, że to przerwa w transmisji – nie była 😉

Szybkie pakowanie, ładujemy się z Michałem do samochodu i około 1:30 wyskakujemy w Szczyrku. Szybka organizacja, uruchamiam zegarek z trasą i czas iść. Postanowiliśmy iść szlakiem pod prąd, żeby w drodze powrotnej mieć już krócej. Chwila dziarskiego marszu i zaczęła się miazga. Prawie pionowe podejścia w gęstych krzakach przerywane czasem płaskimi odcinkami drogi lub leśnej przecinki. Było ostro, ślisko, do tego dość wilgotno, ale humory dopisywały.

Wędrówce nie było końca, a szczyt się nie zbliżał, uciekał za to czas do wschodu Słońca. Niepokojące było to, że trasa ostro pięła się do góry, po czym dość długo prowadziła w dół. Nie bylibyśmy sobą nie korzystając z okazji i nie zbiegając. Ciężka sprawa w wysokich butach i ze stosunkowo ciężkim plecakiem, ale uwierzcie mi – całkiem wykonalne.
W połowie szlaku do góry spotkaliśmy dom w środku niczego. Całkiem spora chałupka z dość sporym pieskiem, Bernardynem, który okazał się nie przypięty do niczego. Piesek dość głośno szczekając i budząc mieszkańców zaczął podążać za nami. Jak bardzo się cieszyliśmy, że był wielki i ociężały 😉 Udało się, zwialiśmy do lasu, a jemu nie chciało się iść za nami.
Dotarliśmy do miejsca, gdzie mogliśmy skrócić trasę i zdążyć przed Słoneczkiem, ale patrząc na pogarszającą się pogodę zrozumieliśmy, że na szczycie i tak niczego nie zobaczymy. Wybraliśmy przygodę i dokończenie szlaku. Ślad w zegarku zapowiadał jeszcze długą przeprawę, ale zrozumiałem, że nie jest łatwo w momencie, kiedy doszliśmy go zakrętu zimowej trasy Zamieci i zrozumiałem, że przed nami jeszcze niezły kawałek wędrówki.
No nic, nie ma co się nad sobą rozczulać. Jeszcze tylko długa prosta, podejście obok stoku narciarskiego, potem znowu kilka prostych i będziemy. Na zwieńczeniu trasy narciarskiej pogoda jak zwykle kapryśna. Mgła, lekko pada, wieje, że mało głowy nie urwie … ale za to jaki klimat 😉

Jeszcze tylko kawałek i będziemy. Ostro w prawo, znowu podejście i … ej – tu miało być Schronisko PTTK …

Ej, ale ono tam jest. Dotarliśmy, doczłapaliśmy się na górę. Zajęło nam to ponad 5 godzin. Było ostro, ale ileż dało nam to satysfakcji.


Wskoczyliśmy na chwilę do Schroniska, przebraliśmy co nieco, wciągnęliśmy zapasy jedzonka i nie czekając aż otworzą kuchnię ruszyliśmy na dół. Wiało, padało, ale im niżej, tym więcej przejaśnień. Tu miało już być krócej, ale jak się okazało dość stromo – wzdłuż orczyka. Trochę idąc, trochę truchtając, cały czas robiąc zdjęcia podążaliśmy w kierunku miasta i zaparkowanego samochodu. Schodząc na asfalt nie wierzyłem, że to już koniec. Rewelacyjne 20 km w górach. Zrobiliśmy to w 6 i pół godziny. Wpadło 1600 m przewyższeń, gdzie Skrzyczne ma trochę ponad 1200 😉 Nogi bolały, ale poranna kawa i buła z pyszną kiełbasą szybko postawiły nas na nogi. To była zdecydowanie dobra noc !

