Wczorajszej nocy postanowiłem stanąć na starcie wydarzenia jakim jest V Rybnicki Półmaraton Księżycowy. Byłem pełen obaw, chociaż także pełen energii i zapału. Start planowany był na godzinę 22, a prawie do godziny 21 padał dość intensywnie deszcz. Organizator miał chyba “wtyki na górze”, ponieważ o 21 przestało i nie padało już do samego końca.
Dzięki uprzejmości Herbaciarni Czajnik bieg był napędzany Yerbą, którą specjalnie dla mnie przygotowali. Od dziś będzie to mój stały napój na zawody. Jednak o tym napiszę w innym poście 😉
Słów kilka o organizacji:
Organizacyjnie było wszystko w jak najlepszym porządku. Były parkingi dobrze oznaczone. Była służba informacyjna trzymająca wszystko w ryzach. Wszystko oznaczone, oznakowane, nie dało się pobłądzić. Same wyniki bardzo szybko, szybkie wręczenie nagród, czyli wszystko jak najbardziej na plus ! 🙂
Trasa:
Sam profil trasy nie sprzyjał raczej biciu życiówek. Dość dużo podbiegów i to całkiem stromych. Jeżeli dodać do tego gęste powietrze, to wszystko zakrawa na katastrofę 😉 Na trasie mnóstwo pozytywnych ludzi. Jako, że trasa prowadziła przez rynek, spotkaliśmy tam gorący doping, oklaski. Naprawdę nie spodziewałem się, że tyle ludzi wyjdzie w środku nocy, żeby dopingować szaleńców 😉
Przebieg:
21:30
ustawiliśmy się na starcie w celu przeprowadzenia rozgrzewki. Ta prowadzona była przez instruktorkę fitness, od której biła pozytywna energia. Nie dało się nie dołączyć 😉 J
Punktualnie o 22 odliczyliśmy od 10 w dół i pooooszli. Przyczepiłem się do balonika na 1:45. Początek poszedł dobrze. Biegłem w rytmach rock n roll w radiu 90, ponieważ skasował mi się folder z muzyką i zmuszony byłem słuchać jedynego radia, które odbierało 🙂
Pierwsze okrążenie poszło w marę spokojnie, aczkolwiek już wiedziałem, że nie będzie tak łatwo jak myślałem. Dlatego nie lubię tras z okrążeniami, ponieważ już w tym momencie wiedziałem, jak bardzo przerąbane będzie następne okrążenie. 🙂
Na wysokości linii mety czekał punkt odżywczy. No i tutaj się zaczęło. Nie zauważyłem, że są banany i chwyciłem to co widziałem, czyli wodę i gorzką czekoladę. Pogryzłem z trudnością kilka kostek, popiłem, resztę wylałem na głowę i poleciałem dalej. Po kilku kilometrach mój żołądek zaczął wykręcać salta i zacząłem się zastanawiać gdzie można wyskoczyć w krzaki. 😉 Udało mi się jednak zapanować i biegłem dalej. Chociaż nie powiem, żebym czuł się komfortowo.
Przy następnym punkcie załapałem się już na banana, jednak zmęczony czekoladą żołądek już nie miał ochoty na nic i znowu zaczął się wykręcać. Udało się jednak nie poddać i dobiegłem do mety.
Pozytywnym elementem na trasie był nie tylko doping ludzi wzdłuż trasy, ale także doping samych biegaczy. W chwili kryzysu usłyszałem od wyprzedzającego sztafeciarza “Maciek – nie poddawaj się, jeszcze kawałek. “. Jako, że wszyscy biegliśmy dla Kubusia w innej chwili kryzysu usłyszałem “Pamiętaj dla kogo biegniesz – ruszaj ! ” – nawet nie wiecie jakiego kopa mi to dodało 😉
Sporo wysiłku kosztował mnie ten bieg. Odchorowałem trochę decyzję z czekoladą, ale jest nauczka na przyszłość, wyciągnięta kolejna lekcja. Jest kolejny medal i ogólnie jest super !!! 🙂
Czas,który wybiegałem, to 01:53:44, miejsce w kat. OPEN 538, na 963 biegaczy. Nie jest źle ! Życiówki nie było, ale była dobra zabawa ! 🙂 B.t.w. schudłem 400 g 😉 i to nie woda 😉
Podziękowania:
Standardowo na koniec chciałem podziękować moim Dziewczynom, za pomoc i wsparcie 😉 Po lewej Madzia, Szwagierka – dzielnie robiła mi fotki ! 😉 Po prawej Aga, moja przyszła żona, pomagała mi we wszystkim innym 😉 A ten w środku, to jakiś przypadkowo spotkany BIDON ! 🙂
Maciek gratulacje ! 🙂 pozdrowienia, Ewa O.
Bieg skończyło 963 tak dla ścisłości. 😉 Gratuluję i pozdrawiam.
Przeczytałem przed moim debiutem w półmaratonie (za dwa dni). No i myślę, że porada z czekolada może okazać się bardzo cenna. Dzięki
Pozdrawiam